Karol Wiśniewski: Dzisiaj mamy przyjemność porozmawiać z Maciejem Ślifirczykiem, rocznik 1974. Zanim jednak przejdziemy do sedna sprawy, proszę powiedz nam czym się obecnie zajmujesz zawodowo i jakie jest twoje hobby?
Maciej Ślifirczyk: Jestem prawnikiem, radcą prawnym. Zajmuję się prawem zarówno jako praktyk, jak i naukowiec. Jest nawet pewien punkt styczny pomiędzy wykonywaną przeze mnie profesją a dawnymi zainteresowaniami. Jako radca prawny zajmuję się bowiem zawodowo m.in. prawem autorskim i własnością intelektualną. Na hobby nie mam zbyt wiele czasu. W chwilach wolnych głównie czytam książki (bardziej nawet słucham jadąc samochodem), interesuje mnie też historia. W gry gram bardzo rzadko, zbyt wiele potrafią mi zabrać czasu.
KW: Jaki był twój pierwszy kontakt z komputerami?
MŚ: Dokładnie już tego nie pamiętam. Atari było moim pierwszym komputerem użytkowanym wspólnie z bratem. Zapewne był to również pierwszy bliższy kontakt z komputerem jako takim i wejście w szeroki świat ówczesnych komputerów ośmiobitowych. Nie pamiętam dokładnie kiedy Atari pojawiło się u nas w domu. Pewnie było to gdzieś na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, albo na samym początku lat dziewięćdziesiątych. Komputer przywiózł z zagranicy mój tata, w prezencie dla mnie i brata. Wydarzenie to było dość niezwykłe i sam kontakt również fascynujący.
KW: Jaki był to model? Czy był przerabiany?
MŚ: To było Atari 800 XL i nigdy nie było przerabiane. Pewne zmiany przeszły jednak urządzenia peryferyjne. Początkowo dysponowaliśmy jedynie standardowym magnetofonem i samo odtwarzanie programów zajmowało mnóstwo czasu, a nierzadko również kończyło się niepowodzeniem. Po jakimś czasie przerobiliśmy go na jeden z polskich systemów (Turbo) przyśpieszających odczytywanie i zwiększających pojemność kaset. To już był pewien istotny postęp. W końcu dorobiliśmy się także stacji dysków.
KW: Jak zaczęła się twoja przygoda z programowaniem?
MŚ: Sposób, w jaki było skonstruowane 8-bitowe Atari (i inne podobne komputery), zachęcał do bliższego kontaktu z programowaniem. Po włączeniu komputera, bez używania żadnych dodatkowych klawiszy, uruchamiał się edytor Atari Basic i aż się prosiło, żeby coś w nim wstukać. Niezwykle pomocne były też czasopisma jakie się wówczas ukazywały. Choć nieliczne, to jednak można było znaleźć w nich informacje o podstawach programowania. Inna sprawa, że moja potrzeba tworzenia też znalazła w ten sposób jakieś ujście, choć moje umiejętności programowania nigdy nie osiągnęły poziomu pozwalającego na samodzielną realizację wszystkich moich pomysłów.
Swoje programy pisałem w związku z tym w Basicu. Były one wzbogacane o niewielkie wstawki w języku maszynowym, tworzone na moją prośbę przez brata, który szczęśliwie posiadł zdolność programowania w bardziej zaawansowanym stopniu. Samodzielnie również tworzyłem grafikę do własnych gier i sprawiało mi to dużą frajdę. Zresztą chyba nawet od tego się zaczęło. Stworzyłem sporo rysunków i tylko część została wykorzystana w grach. Wydaje mi się, że powstało też jakieś demo zrobione z moją grafiką przez zaprzyjaźnionego programistę, ale teraz już nie jestem w stanie przypomnieć sobie tego dokładnie. Później, pisząc gry komercyjne, korzystałem też ze wsparcia w zakresie muzyki tworzonej specjalnie przez Jakuba Husaka. Był to wówczas jeden z najlepszych kompozytorów muzyki na te małe komputery.
KW: No właśnie, gry. Ile ich było?
MŚ: Jak sobie o tym teraz myślę, to uśmiech sam ciśnie się na usta. Jeśli dobrze pamiętam, to pierwszą grą była gra „Cezar”. Była to w istocie bardzo, bardzo prosta gra strategiczna. Nigdy nie była udostępniona szerszemu gronu osób. Tak naprawdę to stworzyłem ją sam dla siebie, m.in. z tego względu, że na rynku brakowało ciekawych gier na Atari. To była niestety dość poważna słabość tego komputera, choć z drugiej strony przyczyniła się do niezwykłego rozwoju polskiego rynku gier na ten komputer. Może przesadzam, ale wydaje mi się, że był to chyba pierwszy komputer na który tak masowo tworzono oprogramowanie w Polsce i który w istocie doprowadził do stworzenia polskiego rynku oprogramowania domowego. To z pewnością był pewien fenomen, jeśli weźmie się pod uwagę wymuszone piractwo, które miało wówczas charakter masowy. Wiele osób pisało programy bardziej dla przyjemności, niż dla zarobku. Realne pieniądze zarabiali nielegalni pośrednicy na giełdach komputerowych, z drugiej strony, dzięki nim można było nabyć oprogramowanie, którego nie można było dostać w żadnym sklepie.
Wracając do tematu, to napisałem jeszcze kilka nieskomplikowanych gier na prywatny użytek. Pierwszą z gier, która miała szersze grono odbiorców była gra „Patrol”. Prosta gra strategiczna polegająca na przemieszczaniu po mapie ikony symbolizującej patrol i wydawanie mu określonych dyspozycji. Chodziło o dokonanie ataku na wskazany cel. Oczywiście należało kierować patrolem w taki sposób, aby uniknąć po drodze zniszczenia oddziału przez nieprzyjaciela.
Kolejną grą, która została już wydana przez firmę Mirage Software, był „Raszyn 1809”. I znowu, prosta strategiczna gra oparta na motywach wydarzeń z 1809 r., kiedy to wojska Księstwa Warszawskiego starły się z wojskami austriackimi na przedpolach Warszawy. Ostatnią grą, którą napisałem i która stała się najbardziej znana, była gra „Książę”. Zadaniem stojącym przed graczem było zjednoczenie rozbitego na dzielnice królestwa. Z tego co pamiętam została ona grą roku 1994 w kategorii „8-bit” wg miesięcznika „Top Secret”. Była rzeczywiście najbardziej zaawansowana z punktu widzenia grafiki i oprogramowania z wszystkich, które napisałem. Miałem nawet plany stworzenia jej rozwiniętej wersji na PC, ale nic z tego nie wyszło. Stworzenie takiej gry wymagałoby już działania całego zespołu. Wprawdzie zacząłem go nawet tworzyć, ale zabrakło czasu. Absorbowały mnie już studia i inne sprawy.
KW: Twoje gry na Atari to gry taktyczne i strategiczne, czasem z domieszką ekonomii. Skąd taka tematyka? I czy ciągnęło cię do gier (dla przykładu) zręcznościowych?
MŚ: Trafne spostrzeżenie. Istotnie tworzyłem gry tego rodzaju. Głównie z tego względu, że mi ich najbardziej brakowało w tym co można było dostać na ten komputer. Poza tym był to rodzaj gier, które byłem w stanie stworzyć w dużej mierze samodzielnie i nie wymagały one przesadnej wirtuozerii w programowaniu. Po prostu lubię gry strategiczne.
Jeśli chodzi o inne gry to oczywiście również - nie bez przyjemności - w nie grałem, ale to nie ten sam rodzaj wrażeń. Właściwie mogłem grać w każdą dobrze zrobioną grę, choć niektóre szybko mi się nudziły, zwłaszcza, jeśli polegały na realizowaniu tylko jednego schematu postępowania dla ich ukończenia. Wyjątkiem były np. przygodowe gry Avalonu.
KW: A co sądzisz o innych grach tego typu na Atari?
MŚ: Jeśli chodzi o gry strategiczne to pamiętam gry, które naprawdę mnie wciągnęły mimo swojej bardzo dużej prostoty. Np. taki “Eastern Front 1941”, nie wiem, czy ktoś go jeszcze pamięta. Albo gra “Hammurabi”, chyba pierwsza gra ekonomiczna w jaką grałem. Niewiarygodne jest to, w jaki sposób gry o tak prostej grafice i dźwięku, a nawet ich pozbawione, potrafiły wciągać.
Podobne, choć bardziej skomplikowane było “Kolony”. Nieco innego rodzaju grą, ale również w mojej ocenie bardzo wciągającą był “Silent Service”. Były na pewno i inne ale teraz już dobrze nie pamiętam ich tytułów. Niektóre z dostępnych na Atari gier strategicznych, niestety, nie były zbyt udane i mnie osobiście zniechęcały. Przyznam, że nie lubię gier przekombinowanych. Gry, także i strategiczne, to rozrywka. Moim zdaniem nie po to się gra w gry, żeby spędzać czas na studiowaniu instrukcji.
KW: A ulubione gry ogółem? Nie tylko na Atari?
MŚ: No cóż, nie wiele się zmieniło. W dalszym ciągu lubię gry strategiczne, oparte najlepiej na motywach historycznych, nie wymagające długiego studiowania instrukcji. Podoba mi się np. “Medieval Total War”, zarówno pierwsza, jak i druga część z dodatkami. Fajnie jest też zagrać sobie w jakąś grę na odległość z innym graczem. Komputer jest jednak bardziej przewidywalny niż człowiek. Jeśli grałem w inne gry, niż strategiczne to głównie ze względu na ich walory graficzne, muzyczne lub fabularne, albo po prostu sentyment. Ogólnie rzecz biorąc jest to jednak już raczej wspomnienie. Z uwagi na brak czasu grywam naprawdę bardzo sporadycznie.
KW: Czy masz jakieś porady dla grających w twoje gry? "Raszyn 1809" był w miarę prosty do przejścia, nieco ciężej było z "Księciem", a już "Patrol" to było nie lada wyzwanie.
MŚ: Szczerze mówiąc, już dokładnie tego nie pamiętam. Jeśli chodzi o "Księcia" to zdradzę tylko, że program ma pewną lukę, która pozwala na startowanie z dużo wyższymi środkami finansowymi. Nie została ona przeze mnie wprowadzona celowo lecz jest to po prostu błąd, który znalazł się w programie i został mi wskazany przez jednego z graczy. Jeśli dobrze sobie przypominam, nie zerowały się wszystkie parametry po zakończeniu jednej z partii i w kolejnej jedna z wartości pozostawała niezmieniona. Wiedząc o tym, można odpowiednio ułatwić sobie kolejną partię. Więcej już nie powiem. Zresztą prawdziwa satysfakcja jest z ukończenia gry bez tego rodzaju wsparcia.
Co do "Patrolu" to o ile pamięć mnie nie myli kluczem było odpowiednio ostrożne postępowanie gracza w celu uniknięcia zasadzek.
KW: Właściwie każdego twórcę gier pytam o tę kwestię, ale twoja odpowiedź będzie dla mnie szczególna z racji wykonywanego przez ciebie zawodu. Chodzi mianowicie o kwestię "abandonware" i emulacji, czyli gier nie będących już dostępnych w sprzedaży, ale za to umieszczonych w internecie przez samych fanów. Co o tym sądzisz jako twórca gier, a zarazem jako radca prawny?
MŚ: Sprawa tzw. abandonware jest rzeczywiście ciekawa. Jeśli chodzi o mój stosunek do tej kwestii jako autora gier to generalnie cieszy mnie, że te gry "żyją" i ciągle mogą służyć komuś do rozrywki. W sferze prawnej, na gruncie prawa polskiego, sprawa jest w miarę klarowna. Jeśli chodzi o gry z lat osiemdziesiątych czy dziewięćdziesiątych to prawa do nich nie wygasły. Ogólnie rzecz biorąc myślę, że samo zjawisko tolerowania korzystania w opisany sposób z oprogramowania zależne jest od realnej aktualnej wartości praw do tych gier. Jeśli jakimś cudem eksploatacja tych praw byłaby bardzo opłacalną dziedziną działalności, na pewno zainteresowanie omawianą kwestią byłoby spore, a opór przed bezpodstawną eksploatacją duży.
Samo zjawisko, o którym mówimy ma więc trochę podłoże ekonomiczne i jest zależne od decyzji uprawnionych z tytułu autorskich praw majątkowych w odniesieniu do tego, czy opłaca się ścigać osoby korzystające z tych praw. Ponieważ skala wykorzystywania tych programów nie jest duża, z reguły nie opłaca się ścigać naruszycieli. Gdyby zresztą eksploatacja programu była opłacalna, nie stawałby się on abandonware. Inna sprawa, że niekiedy może być problem np. z ustaleniem tego, komu przysługują autorskie prawa majątkowe i w jakim zakresie.
KW: W innych krajach powstają sklepy legalnie sprzedające stare gry w wersjach do ściągnięcia przez internet. Czy sądzisz, że byłoby to możliwe w Polsce z polskimi grami? Czy też umowy zawierane w latach 90-tych z twórcami gier były zbyt nieprecyzyjne, by określić dzisiaj osoby mające prawa właścicieli?
MŚ: Myślę, że zasadniczo nie powinno być przeszkód, aby takie sklepy istniały również i w Polsce. Co do praw autorskich to trudno mi jest wypowiadać się ogólnie na temat kształtu umów zawieranych przez poszczególne firmy z autorami gier. Podejrzewam, że praktyka w tym zakresie mogła być bardzo różna. Trzeba również pamiętać, że większość umów została zapewne zawarta jeszcze na gruncie przepisów ustawy o prawie autorskim z 1952 r. Jak łatwo się domyślić nie był to akt prawny szeroko odnoszący się do programów komputerowych. Każdy przypadek trzeba byłoby zatem oceniać odrębnie. Nie wydaje mi się jednak, aby ocena, komu przysługują majątkowe prawa autorskie w omawianym zakresie było niemożliwe.
KW: Czy dalej uruchamiasz swoje Atari?
MŚ: Nie robiłem już tego od dłuższego czasu, choć ciągle mam swój komputer. Kilka lat temu skradziono mi wprawdzie magnetofon, ale gdzieś jest ciągle stacja dysków i oprogramowanie. Sporą niespodzianką było jednak dla mnie odkrycie stron poświęconych 8-bitowemu Atari w Internecie oraz emulatora tego komputera. Przyznam, że wciągnęło mnie swego czasu ponowne odkrywanie gier na Atari właśnie na emulatorze i fakt, że istnieją takie emulatory jest chyba powodem, dla którego nie próbuję uruchomić swojego Atari.
Zdarzało mi się przeglądać strony internetowe poświęcone Atari, choć z racji na liczne obowiązki czynię to bardzo sporadycznie. W dawnych czasach (jak to brzmi!) osoby zainteresowane Atari (podobnie jak i innymi analogicznymi komputerami) tworzyły specyficzną subkulturę. Ja jednak funkcjonowałem na jej obrzeżach i nigdy nie byłem specjalnie aktywny w tym środowisku, jeśli można mnie w ogóle do niego zaliczyć. Poznałem jednak parę ciekawych osób z tego grona. Teraz niekiedy obserwuję to środowisko z ciekawości i sentymentu jako miłą egzotykę. Początkowo nie mogłem nawet uwierzyć, że takie środowisko ciągle istnieje. Zauważyłem, że sentyment do wspomnianych czasów jest jednak spory u osób, którzy wówczas miały styczność z tymi komputerami. Temat ten wraca niekiedy w rozmowach.