Pewnego jesiennego wieczoru zadzwonił do mnie kolega RobertXS (założyciel Atari Poland na FB) i przekazał, że na giełdzie elektronicznej w Rzeszowie przypadkowo spotkał człowieka, który ma coś wspólnego z ośmiobitowymi komputerami Atari, nawet jakiś nie wydany przez LK Avalon program użytkowy, a którego opowieść jest na tyle ciekawa, że powinienem z nim porozmawiać. I faktycznie, okazało się, że pan Mariusz Jarosz, bo to o nim była mowa, jest niezwykle interesującym człowiekiem, a jego opowieść to kolejny fragment naszej nieustającej układanki - opowieści o złotej erze Atari w Polsce, o pokoleniu Atari. Co więcej, okazało się, że już jest użytkownikiem forum AtariOnline.pl, ale nigdy się nie wypowiadał, nie chwalił się swoimi historiami. Ile jeszcze takich osób jest na forum? Oddzywajcie się, dzielcie się swoimi opowieściami!
Mariusz Jarosz
Wywiad z panem Mariuszem miał formę mieszaną – krążyły między nami emaile, wiadomości na messengerze, a także kilkukrotnie rozmawialiśmy telefonicznie. Poniższa rozmowa to kompilacja tych rozmów na przestrzeni kilkunastu tygodni (z zachowaniem początkowej formy na "pan", chociaż potem przeszliśmy na "ty"):
Kaz: Jak się zaczęła pańska przygoda z komputerami, czy nawet szerzej - z elektroniką?
MJ: Wszystko się zaczęło od gry telewizyjnej „Motocross”, której opis i schemat zamieszczono w czasopiśmie Radioelektronik, numer 1 z 1984 roku. Chodziłem wtedy do podstawówki, już wtedy interesowałem się elektroniką i sam sobie taką grę zmontowałem. Konstrukcyjnie była podobna do innej, bardziej znanej, gry telewizyjnej - Pong od firmy Atari. Taką też już mam, ale radziecką podróbkę, którą kupiłem niedawno.
Kaz: Z tego co pamiętam, ówczesnym problemem do wykonania tej i podobnych gier był procesor AY, a właściwie jego brak na rynku, co skutkowało wieloma ogłoszeniami w prasie osób poszukujących tego procesora. A skąd pan go miał, gdzie kupił?
MJ: To prawda, było trudno go zdobyć. Gdzie kupiłem? Ależ ciągnie mnie pan za język. Na szczęście były wtedy i porządne firmy, w tym niejaki pan Zbigniew Sztandera, firma Radio Hobby, gość sprowadzał do Rzeszowa cuda. Wszystko pamiętam!
Kaz: I jak od prostej gry telewizyjnej przeszedł pan w świat komputerów?
MJ: Moja historia z komputerami również zaczęła się w podstawówce, to było przedłużenie moich zainteresowań elektroniką. Chodziłem wówczas do szkoły w Malawie, 6 kilometrów pod Rzeszowem. Malawa miała być nawet kiedyś częścią Rzeszowa, ale ostatecznie do tego nie doszło. Miałem tam fajnego nauczyciela od prac technicznych. Był ojcem mojego kolegi, który chodził do równoległej klasy, zresztą do dzisiaj z kolegą utrzymujemy kontakt. Jego ojcu dużo zawdzięczam, ponieważ zauważył mój potencjał, zachęcał mnie i zgłaszał do konkursów technicznych, organizowanych wówczas w PRL.
W takich konkursach ówczesnego województwa rzeszowskiego brałem udział dwa razy. Raz w siódmej klasie, gdy zająłem czwarte miejsce, a drugi raz w ósmej. I za drugim razem stanąłem na podium – zająłem trzecie miejsce w wojewódzkim konkursie twórczości technicznej, za co otrzymałem odpowiedni dyplom. Taki konkurs to nie było byle co, trochę podobny do dzisiejszych obron prac dyplomowych czy egzaminu zawodowego. Nie tylko trzeba było dostarczyć projekt jakiegoś urządzenia, ale sprawdzana była również wiedza teoretyczna. Wykonałem wtedy dwa urządzenia elektroniczne, w tym lampkę uruchamianą klaskaniem. Trochę mi pomógł z jej wykonaniem tata, ale płytkę sam wytrawiłem w kwasie azotowym.
Prawdopodobnie zająłbym nawet pierwsze miejsce w tym konkursie, ale wówczas były takie czasy, że trzeba było „mieć odpowiednie plecy”, aby wygrać. Pierwsze miejsce zajął wówczas syn jednego z członków komisji, zresztą dyrektora kuratorium, drugie również zajęła osoba z odpowiednimi „plecami”. Dopiero trzecie miejsce było wolne, więc mógł je zająć taki chłopak znikąd jak ja, z małej szkoły na wsi. Jednak wtedy zwrócił na mnie uwagę jeden z członków komisji, wziął mnie na rozmowę i zaoferował uczestnictwo w kółko komputerowym, organizowanym przez kuratorium oświaty w Rzeszowie. Z chęcią się zgodziłem. To było fantastyczne przeżycie. Uczyliśmy się na Unipolbritach (zwaliśmy je „gumniakami”), wyposażonych w monitory i magnetofony, bodajże Grundiga. Oczywiście, nie było tak, że był swobodny dostęp do komputerów dla każdego. Było ich zaledwie 8-10 sztuk, więc oblegaliśmy je po kilku, raz jedna osoba coś pisała, raz druga, pograć też można było na zmianę.
Kaz: A jak doszło do tego, że stał się pan posiadaczem Atari?
MJ: Od kuzyna odkupiłem Atari 130XE z magnetofonem XC12. To było gdzieś na przełomie 7 i 8 klasy podstawówki, a więc rok 1986/87, miałem wtedy 13-15 lat, bo jestem z rocznika 1972. Komputer był pierwotnie kupiony w Pewexie. Mam go do dziś. Potem dokupiłem cartridge z systemem Turbo 2000. A potem stacje dyskietek XF551. Byłem wówczas stałym bywalcem rzeszowskich sklepów komputerowych, na przykład tego przy ul. Grunwaldzkiej, jeździłem też do L.K. Avalon na 10. piętro, gdzie mieli siedzibę nad wydziałem geodezji. Kupowałem gry, gazety, wszystkie Tajemnice Atari mam do teraz.
Kaz: Rodzice nie mieli nic przeciwko takiej komputerowej pasji? Bez problemu wykładali pieniądze na sprzęt?
MJ: W dużej mierze, szczególnie później, sam sobie finansowałem komputery. Skąd miałem pieniądze? Od 16 roku życia pracowałem. Będąc w zawodówce mogłem zarabiać, w szkole przyzakładowej, tak zwanym zakładzie doskonalenia zawodowego. Najpierw mieliśmy tydzień teorii, uczyliśmy się jak zwykli uczniowie, a kolejny tydzień chodziliśmy na warsztaty. Tam składaliśmy rzeczy, które potem normalnie szły do sklepów. Byłem więc młodocianym pracownikiem, dostawałem wynagrodzenie. Nie było tego dużo, ale wystarczająco. Przeliczając na dzisiejsze pieniądze, to dostawałem około 500-600 współczesnych złotych. Ale oczywiście rodziców trzeba było namawiać do zakupów. No i z każdego urządzenia bardzo się cieszyłem, o sprzęt bardzo dbałem. Dzisiejsze dzieciaki, nie wychowane w biedzie, chyba tego by nie zrozumiały.
Za to w tajemnicy przed rodzicami kupowałem stację XF. Jeden z kolegów powiedział mi, że w Dębicy jest fajny sklep komputerowy i mają tam w dobrej cenie stacje dysków do Atari. Kasę miałem już uskładaną, ale musiałem pojechać sam, bo tata by się wkurzył, że chcę pieniądze wydać na takie „głupoty”, że wystarczy mi to, co już mam. Musiałem więc pójść na wagary. Pomyślałem, że raz do szkoły przecież mogę nie pójść. Kupiłem sobie bilet na pociąg, godzinka podróży w jedną stronę, godziną w drugą i przywiozłem stację do domu. Wszystko w tajemnicy.
I wtedy się zaczął szał z Atari, bo praca ze stacją dyskietek to już inny poziom. Kopiery, DOS-y, nakładki, wszystko sprawnie i szybko w porównaniu do magnetofonu. Potem kupiłem jakąś książkę o programowaniu Atari, zacząłem kupować gazety, przepisywać programy, uczyć się programowania, potem chodzić na wspomniane kółko komputerowe. Dzisiaj mam także CA 2001, ale nie pamiętam w jakich okolicznościach i od kogo ją kupiłem. Mam też Commodore 64 i ZX Spectrum. Jestem pod względem starych komputerów szajbusem i liczę, że syn Michał kiedyś tę pasję po mnie przejmie.
Kaz: Czy syn wykazuje zainteresowanie Atari?
MJ: Powiedziałem mu, że jak sprzeda Atari po mojej śmierci to wyjdę z grobu i będę go straszył! Na szczęście on również złapał bakcyla do starych sprzętów, ale na razie jest zafiksowany na punkcie nieco innych urządzeń, telefonów komórkowych. Mam więc nadzieję, że przejmie po mnie schedę.
Dodam, że syn zaczął niedawno studiować informatykę i trochę podśmiewa się ze mnie, że nie znam się na programowaniu. No to postanowiłem, że mu trochę utrę nosa. Nakupiłem książek o programowaniu, np. w Java, C++, ale to mi nie przypasowało. ponieważ lubię bardziej namacalne efekty tego, co robię, dlatego odnalazłem się w programowaniu Arduino. Nie interesuje mnie samo programowanie, ile konkretne funkcjonalności i praktyczne wykorzystanie programów, np. inteligentny dom.
Kaz: A co pana w komputerach pociągało w latach 80.? Demoscena, gry, użytki?
MJ: Demosceny w ogóle nie znałem. Interesowało mnie praktycznie wykorzystanie komputerów, funkcje, które te sprzęty mogą pełnić. Od zawsze jestem bardziej praktykiem niż teoretykiem, lubię konstruować, np. sam zaprojektowałem sobie dużą maszynę CNC. Rzeźba - zdjęcie mojej twarzy na desce do krojenia - jest wykonana właśnie na mojej frezarce CNC. Komputery też potrzebuję do takich praktycznych zastosowań. A do sprzętów retro ostatnio zrobiłem sobie odtwarzacz do ZX Spectrum zastępujący magnetofon. Teraz zwykłe pliki MP3 z pendrive’a wczytuję prosto do komputera przez złącze audio.
Kaz: Ale nie uwierzę, mimo pana zainteresowań elektroniką, że jako nastolatek nie grał pan w gry. Miał pan jakieś ulubione? Czasami po grach też można poznać, jakie kto ma zainteresowania albo osobowość...
MJ: Tak, na początku posiadania komputera były oczywiście gry. Miałem kilka ulubionych. „Klątwa” była tą, którą byłem zachwycony i przeszedłem do końca, a druga ulubiona to tekstówka „Mózgprocesor”. Lubiłem rozwiązywać zagadki, kombinować. Z kolei nie toleruję gier RPG, budowanie postaci i strategie to nie dla mnie, to już wolę strzelanki. Lubiłem „Zybexa”. Nie ukończyłem niestety całego „Hansa Klossa”, bo mnie w końcu ta gra zirytowała.
Kaz: A wykorzystywał pan jakieś programy użytkowe?
MJ: Oczywiście! Przede wszystkim takie do tworzenia muzyki, na której punkcie miałem hopla. Przede wszystkim „Chaos Music Composer”, teraz mi się przypomniała nazwa tego programu. Muzykę tworzyłem ze słuchu, sam sobie ustalałem rytm, byłem w tym zakresie samoukiem. Nie miałem pojęcia o nutach, nigdy się tego nie uczyłem w ten sposób, nawet bym nie wiedział jakich klawiszy używać do grania. W CMC stworzyłem kilka utworów dla Atari.
Kaz: A czy coś się zachowało?
MJ: Muszę poszukać, bo nie mam pewności. Zachęcił mnie pan, więc kiedyś wszystko podłączę i poszukam. I wtedy się do pana odezwę. Szczególnie, że oglądam pana stronę AtariOnline.pl i widzę, że nie jest komercyjna, nie jest „biznesowa”, nie ma żadnych reklam, a jestem na to uczulony. Tu nie ma „zapłać Paypal”, i to piękne z pana strony, że tak pan nie robi, bo teraz coraz mniej takich stron.
Kaz: Ciesze się, że pan to zauważa i docenia. A wracając do muzyki (panu Mariuszowi udało się zgrać dyskietkę z CMC i jego utworami mojsong.cmc oraz fallow.cmc, ale jeden plik się nie uruchamiał poprawnie – Kaz), przekazałem pliki z muzyką fachowcom ze społeczności Atari - kolegom 0xF oraz Mono. Co się okazało? Ten pierwszy plik jest uszkodzony, nie ma ostatniego sektora. Na szczęście do CMC się wczytuje. Zachowały się w nim pierwsze instrumenty, dopiero dalej jest sieczka, instrumenty są uszkodzone. Muzyka w edytorze gra normalnie, ale przy wyświetlaniu dalszych patternów CMC się zawiesza. Teoretycznie może pan już coś porobić, odzyskać melodię, wystarczy tylko poprawić instrumenty.
MJ: Dziękuję. Gdy teraz przesłuchałem oba utwory, to przypomniałem sobie, że mojsong.cmc to była wersja próbna, a fallow.cmc końcowa utworu. Nic więc straconego. Ale sprawił mi pan radość, wróciły wspomnienia, to były czasy!
Kaz: A czemu nie pisał pan więcej muzyczek?
MJ: Nie wiem, po prostu jakoś tak odeszła wena. Potem to na pececie robiłem miksy. Niestety, tego w sieci znaleźć nie można. Wszystko powstawało ze słuchu, rytm jest w nich podobny, sample trochę modyfikowane.
Kaz: Kolega Robert, który z panem rozmawiał, wspomniał, że napisał pan jakiś ciekawy program użytkowy, ale nie mający nic wspólnego z muzyką. I nigdy nie publikowany...
MJ: Na przełomie 15/16 roku życia, raptem 35 lat temu, napisałem swój pierwszy, duży program - bazę danych dla tranzystorów CEMI. Miałem zamiar zostać zawodowym elektronikiem, więc chciałem napisać program, który służyłby mi w praktyce. Zresztą do dziś tak mam, że nad teorię przedkładam praktyczne wykorzystanie wiedzy. Tworzyłem ją długo, programowałem wieczorami. Każdy tranzystor to była masa pracy przy opisaniu, przepisywanie wszystkich parametrów części z katalogu, a potem także tworzenie rysunków – aby pokazać gdzie baza, kolektor, emiter. Wszystko rysowane było komendami w Turbo Basicu XL, są w programie nawet ruchome, animowane elementy, bo chciałem, żeby to wyglądało imponująco, a nie jak zwykły katalog części. Sposób ładowania i jakieś tricki podpatrywałem u innych, coś zaczerpnąłem z jakiejś gazety i tak powstała całość. Ostatecznie wszystko zajęło aż dwie strony dyskietki w średniej gęstości. No i starałem się to przyjaźnie zaprojektować dla użytkownika, nie tylko, żeby grała muzyczka, pojawiały się grafiki i animacje, ale żeby nie było żadnych błędów podczas użytkowania. Bardzo dbałem o szczegóły, sprawdziłem na wszystkie sposoby, czy program dobrze działa, nie ma np. błędu przy odczycie niewłaściwej strony dyskietki.
Dumny z dzieła poszedłem do L.K. Avalon zapytać, czy chcą wydać taki program i coś za to dostanę. Człowiekowi, z którym rozmawiałem, katalog się spodobał, ale usłyszałem, że to nie będzie sprzedawalne. bo zbyt mało jest elektroników, którzy mają komputer Atari. Człowiek, z którym rozmawiałem zgasił mnie tym jednym zdaniem. Niestety, nie pamiętam, z kim rozmawiałem. Pamiętam za to, że windą jechałem z Rolandem Pantołą. Janusza Pelca, najbardziej znanego człowieka Avalonu, nigdy nie poznałem.
Kaz: Koniecznie musi pan ten program zgrać z dyskietek i zaprezentować światu!
MJ: Skoro mnie pan zachęca to tak zrobię. Ale siedzę i myślę, jak to wykonać. Nie mam żadnych programów na pececie, sam chyba tego nie zrobię. Mam to na jednej fizycznej dyskietce, trzymam od lat w dobrych warunkach, dam ją panu. Jeżeli potrafi pan przegrać, mogę przesłać pocztą. Ewentualnie mogę sam spróbować, ale naprawdę nie pamiętam jak się przegrywało takie rzeczy. Kiedyś byłem biegły, ale zapomniałem, bo od 20 lat nic nie robiłem na Atari. Dopiero zaczynam się ponownie dokształcać, więc może to jednak sam ogarnę. Program spróbuję sam odzyskać z dyskietki i podrzucić panu. Jeszcze nie wiem, jak to się robi, ale spróbuję.
Kaz: Z chęcią pomogę – czy pan mi wyśle, czy sam to zrobi – mogę podpowiedzieć jakich urządzeń i narzędzi użyć. Na przykład widziałem na podesłanych zdjęciach, że posiada pan SIO2SD. To wystarczy je odpowiednio podpiąć równocześnie ze stacją dyskietek, a potem użyć odpowiednich programów, żeby skopiować fizyczną dyskietkę do pliku ATR na karcie SD. Potem już łatwo przenieść na peceta. Brzmi skomplikowanie, ale to w praktyce dość proste. Mogę nawet przyjechać do Rzeszowa ze swoimi urządzeniami i pomóc zgrać dyskietki.
(panu Mariuszowi udało się samodzielnie zgrać zarówno dyskietki z plikami CMC, jak i katalogu tranzystorów CEMI do plików ATR)
Kaz: A skąd w ogóle pomysł, żeby pójść do L.K. Avalon?
MJ: To przez mojego kolegę z zawodówki, Pawła Grotowskiego. Po szkole podstawowej poszedłem tam uczyć się zawodu montera podzespołów elektronicznych. Poznałem Pawła, razem zapisaliśmy się do kółka komputerowego prowadzonego przez mojego wychowawcę, bardzo fajnego nauczyciela. Uczył nas programowania w Basicu i Turbo Basicu XL. Wtedy zacząłem bawić się w programowanie, rysowałem jakieś kółka, poznawałem funkcje, pętle, warunki, etc. Paweł też był samoukiem, miał większy dryg do programowania, napisał w asemblerze grę „Czaszki”. I wydał ją w L.K. Avalon. Zainspirował mnie, chciałem zostać takim programistą jak on, chciałem mu dorównać. Niestety, asembler był dla mnie za trudny, pozostałem przy Turbo Basic XL. I tak powstał „Katalog tranzystorów CEMI” z ich parametrami i rysunkami.
Kaz: Czy program puścił pan w świat? Na jakiejś giełdzie, wśród znajomych?
MJ: Nie, nigdzie nie próbowałem już tego sprzedać ani rozpowszechniać. Na AtariOnline.pl jest premiera! Ale coś mi z tamtego pomysłu chodziło po głowie, bo później na pececie napisałem dla siebie bazę danych w Accessie. Uzbierałem praktycznie wszystkie numery różnych czasopism dla elektroników od 1955 roku. Tego jest taki ogrom, że nie idzie spamiętać, co i gdzie było zamieszczone. Dlatego spisałem sobie artykuły w formie bazy danych, z podziałem na schematy, usterki, opisy, itd. Łącznie jest tam 18 tysięcy rekordów, kosztowało mnie to masę pracy.
A potem szybko weszły pecety i świat się zmienił. Z wielkim żalem odłożyłem Atari na półkę. Ale nigdy go nie schowałem do jakiejś piwnicy czy na strych, tylko był zawsze pod ręką.
Kaz: Nie miał pan Amigi czy Atari ST, gdy wszyscy przechodzili na 16-bitowce?
MJ: Nie, z małego Atari od razu przesiadłem się na pecety. Moim drugim komputerem był pecet AMD K6 333MHz, miałem tam kartę 3D Asusa (z okularami 3D, z którymi działał pierwszy „Need for Speed”!). I też mam ten zestaw do dzisiaj, dalej jest sprawny i działający. Jestem sentymentalny!
Kaz: Domyślam się, że zawodowo dalej jest pan związany z pasją z podstawówki, elektroniką?
MJ: Oczywiście! Najpierw było 16 lat pracy dla polskiej telewizji, w której pracowałem jako techniczny w Radiowo-Telewizyjnym Centrum Nadawczym Sucha Góra. Utrzymywałem tam ruch nadajników, teraz większość rzeczy jest zautomatyzowana. Nie mogłem tam dłużej pracować również ze względów zdrowotnych, bo potrzebna była praca na wysokości, do wspinania się na maszty, a tego już dłużej nie mogłem robić. Potem przez 18 lat prowadziłem serwis komputerowy, do dziś można go znaleźć pod adresem www.rtv-serwis.com. Punkt serwisowy miałem na Pułaskiego 9 w Rzeszowie, ale już tam nie istnieje. Dzięki tej pracy poznałem praktycznie wszystkich w Rzeszowie i okolicach, którzy mieli komputery. Mam historyczne dane wszystkich klientów w bazie.
Kaz: A czy bywał pan na giełdach komputerowych w Rzeszowie, np. tej przy politechnice?
MJ: Nie, tam nie bywałem.
Kaz: Ma pan jakieś plany na przyszłość, skoro już pan się ponownie wciągnął w temat Atari?
MJ: Myślę, żeby zrobić jakieś przystawki do Atari typu miernik czy jakiś oscyloskop, oczywiście na małe częstotliwości. No i na zdjęciach na stronie widać moją pracownię. Cały czas ją rozwijam i zamierzam tak do końca życia. Oczywiście swojego Atari nigdy nie sprzedam, choćby nie wiem kto mi ile za nie płacił. Są pewne rzeczy niewymierne w pieniądzach. Teraz płacą dobre pieniądze za Atari 130XE, ale nigdy bym sobie tego nie darował.
Kaz: Bardzo dziękuję za podzielenie się swoją historią oraz pana programami i muzyczką! Oczywiście zamieścimy je w naszych archiwach (linka do programu "Katalog tranzystorów" jest tutaj, a utwór "Fallow" tutaj).
MJ: Będę w siódmym niebie, że mogę dołożyć swoją małą cegiełkę do AtariOnline.pl i społeczności miłośników Atari!
Filmik z kopiowania programu "Katalog tranzystorów" oraz jego uruchamianie, nagrany przez autora:
Dzieki Mariusz za sympatyczną współpracę przy tym tekście, a także Fox-owi i Mono za pomoc z plikami CMC.
No to teraz, jak już odkurzyłeś Atari, wypada coś tam na nim podziałać :D
mono @2024-01-31 13:14:06
Ładne rzeczy! O serwisie na Pułaskiego słyszałem, ale nigdy tam nie trafiłem. Ja naprawiałem swój sprzęt w serwisie u pana Macieja na Politechnice (firma PAT & MAT) a wcześniej we współpracującym z nimi C&C Soft. Dzisiaj obydwie firmy już nie istnieją a panowie poszli na emeryturę :)
ZBOGAĆ SIĘ CZYSTĄ KARTĄ ATM, Whatsapp: +18033921735
Chcę złożyć świadectwo na temat pustych kart bankomatowych Dark Web, za pomocą których można wypłacać pieniądze z dowolnych bankomatów na całym świecie. Wcześniej byłam bardzo biedna i nie miałam pracy. Widziałem wiele zeznań na temat tego, jak hakerzy Dark Web Online wysyłają im pustą kartę do bankomatu i używają jej do zbierania pieniędzy w dowolnym bankomacie i wzbogacania się. {DARKWEBONLINEHACKERS@GMAIL.COM}. Wysyłam im również e-mail i wysłali mi pustą kartę bankomatową. Użyłem go, żeby zdobyć 500 000 dolarów. wypłacaj maksymalnie 5000 USD dziennie. Dark Web rozdaje kartę, aby pomóc biednym. Włamuj się i pobieraj pieniądze bezpośrednio z dowolnego skarbca bankomatu za pomocą zaprogramowanej karty bankomatowej, która działa w trybie automatycznym.
Możesz się z nimi również skontaktować w sprawie poniższej usługi
I just wanted to take a moment to share my incredible story of recovery and gratitude. As a woman who recently underwent surgery on my kidney, I was already dealing with a lot of stress and uncertainty. But what made it even worse was when I was scammed out of $44,000 in a cryptocurrency investment that promised me a return of $84,000. It was devastating to think that I'd lost all that money and would have to go into debt to cover my surgery expenses. But then I found Jetwebhackers, and they changed everything. They worked tirelessly to recover not only my initial investment of $44,000, but also the promised profit. I was blown away by their expertise and dedication to getting me back on my feet. Thanks to Jetwebhackers, I was able to pay for my surgery without going into debt. It's been a huge weight off my shoulders, and I'm so grateful for their help. I know that not everyone has had the same experience as me, but I want to encourage anyone who's been scammed or is struggling to get help from Jetwebhackers. They're truly amazing professionals who care about their clients and will do everything they can to get you back on track. Thank you again, Jetwebhackers - you're the real MVPs!"